Archiwum 09 maja 2008


maj 09 2008 gotowanie ryżu
Komentarze (0)

 

Dzisiaj wywinęłam taki numer, jakiego jeszcze nigdy nie zrobiłam, zdarzało się jak każdemu czasem lekko coś przypalić. Dziś przeszłam samą siebie. Wstawiłam ryż dla siebie i dla mojego R. na obiad, w tym czasie moja mamuśka poszła do lekarza rodzinnego (po moich namowach) wróciłam do pokoju i zamknęłam drzwi, usiadłam przed komputerem i zapomniałam o bożym świecie. Miałam otwarte okno i nagle sobie myślę „ktoś robi sobie grilla?” … po chwili „zaraz… zaraz, przecież ja wstawiłam ryż!” otwieram drzwi a tu czarny dym, wpadam do kuchni a tu zamiast ryżu dwa czarne woreczki w uwędzonym garnku… masakra… spoglądam na zegarek a tu zaraz matka wróci… szybko poleciałam do wsypu wyrzucić to, co pozostało z mojego przepysznego ryżyku … pootwierałam okna … i stanęłam w drzwiach by to wszystko trochę wywiało.

Śmierdziało nie z tej ziemi… jednak trochę zaczęło się przejaśniać w mieszkaniu, udało się szybko pozbyć dymu. Smród pozostał.

Szoruje garnek a tu dzwonek do drzwi… (myślę sobie…. „błagam… tylko nie straż pożarna”) na szczęście to pan z elektrowni przyniósł rachunek. Mamuśka wróciła, gdy byłam w połowie czyszczenia… (na szczęście) – uwierzcie dobrze, że nie widziała jak wyglądał gar w pierwszej fazie – dodam, że jakieś 5 min… wystarczyłoby by zaczął palić się żywym ogniem.

Na szczęście jak to zwykle u mnie bywa obyło się bez ofiar, mamuśka po wyzywała mnie od bez mózgów… guł… i takie tam…

 

Pan ROWEREK był w tym czasie w garażu, caaaaaaaaałe szczęście… jak wrócił to gotowane brokuły zabiły zapach spalenizny, kochana mamusia zachowała ten incydent dla siebie. ZA TO JĄ TAK MOCNO KOCHAM

nibynozka   
maj 09 2008 5zł
Komentarze (0)

Jestem zła, że mama jest znowu chora, kaszle tylko, a JEGO to nie obchodzi, chodzi do garażu i naprawia stary rower, którym jak twierdzi będzie jeździł na zakupy (których zresztą nawet porządnie zrobić nie potrafi). Załamuje mnie to. 

Wczoraj był jakiś naprawdę ch*jowy dzień, na koniec niego pokłóciłam się z R., o co? O moją łamażność… na odcinku między autem a siłowniom (20m) zgubiłam 5 zł na wodę. Nie chodzi ile, ale na jakiej trasie, oczywiście musiałam rozmieniać kasę, ale kłótnia i tak była. Podrapałam go, ale jak mam się bronić przed 120kg? Chyba tylko w ten sposób, w międzyczasie udało mi się uciec z auta, szukał mnie przez godzinę, potem pozwoliłam się znaleźć. Włączając telefon. Plusem tego było, że gdy mnie znalazł już był spokojny, ochłonął.

 

Nie lubię takich sytuacji… a tak naprawdę to żerdko zdarza mi się coś zgubić.

nibynozka